Bliższe zapoznanie się ze sztuką Verna Thiessena, Jabłko, pozwala doszukać się głębszej treści niż ta, którą sugerowałyby proste fabuła, postacie i dialogi. Jest w niej coś więcej niż moralne pouczenie o wyższości małżeństwa nad związkiem pozamałżeńskim. Dramat jest przypomnieniem, że pogoń za powiększaniem dobrobytu korumpuje naturalny system wartości i zmienia go w bardziej odhumanizowany, gdzie związki międzyludzkie stają się drugorzędną częścią stanu posiadania i narzędziem do osiągnięcia materialnego celu. Dopiero osobista tragedia, jakiej przykład jest pokazany w Jabłku, uzmysławia, co jest rzeczywiście ważne.
W zdominowanym przez przebojową kobietę małżeństwie mąż traci pracę. Słabo przygotowany przez życie do walki o przetrwanie, z trudnością daje sobie radę z wyzwaniem losu, w czym przedsiębiorcze usposobienie żony i jej wymagający, chłodny stosunek do niego wcale nie pomagają. W sposób niezupełnie dla widza zrozumiały jego apatyczna bezczynność okazuje się atrakcyjna dla studentki medycyny. Sielanka nawiązanego między nimi romansu kończy się oznajmieniem żony, że ma raka piersi.
Mimo atrakcyjności kochanki i
świadomości bycia niedocenionym przez żonę, jej bezradność i ufne oddanie się
jego opiece dają mężowi poczucie bycia wyróżnionym, kimś szczególnym w jej
życiu. Jest to wyróżnienie, które powinno być obecne w małżeństwie zawsze, a
nie tylko w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Pojawienie się tej szczególnej
więzi po latach okazuje się bardziej fascynujące i pociągające dla niego niż
schadzki z młodą kobietą.
Jak światło skupione przez soczewkę, ostatnie dni spędzone razem stają się skoncentrowaną wersją ich rozproszonych w gonitwie życia bliskości i czułości. Te cechy partnerstwa, które powinny były być przedtem na porządku dziennym, dopiero teraz stają się naprawdę częścią ich związku. Trudno zaakceptować absurdalnie brzmiący wniosek, że te spędzone razem ostatnie chwile warte są więcej niż poprzednie lata w partnerstwie z przyzwyczajenia i dla wygody. Tak jednak zdaje się odczuwać główny bohater Jabłka, czym należy tłumaczyć poprawę jego stanu psychicznego i zakończenie romantycznej przygody, która w porównaniu z małżeństwem okazuje się nieodpowiedzialną, pustą dziecinadą.
Cóż takiego podniosło wartość tych ostatnie dni dla obojga bohaterów na scenie? Czy jest to tylko tani sentymentalizm, który Thiessen celowo zawarł w swojej sztuce do wyciśnięcia łez? Czy naprawdę jest coś ważniejszego do poświęcania czasu i energii niż materialne bogacenie się, osiąganie sukcesu i pięcie się po drabinie kariery? Ostatnie trzy dekady dominacji kapitalizmu, po obaleniu muru berlińskiego i rozpadnięciu się bloku wschodniego, przekonały wielu z nas, że spędzanie czasu na to, co nie przynosi wymiernej korzyści jest bezsensowne. Ale czy na pewno tak jest?
Ci, którym dane było żyć po wschodniej stronie żelaznej kurtyny, pamiętają braki i kulejącą jakość produktów i usług, którym daleko było do ich zachodnich odpowiedników. Pamiętają też, że mimo tego nie dostrzegało się powszechnej wypisanych na twarzach ludzi depresji i nieszczęścia. Był to okres, kiedy z braku perspektyw na poprawę bytu, energię koncentrowało się na innych rzeczach, między innymi na kultywowaniu współżycia z otoczeniem. Realia egzystencji we wschodnim boku nie stwarzały wiele możliwości dorobienia się i kariery, chyba że się było częścią uprzywilejowanej elity, co dawało więcej czasu na rozmowy z sąsiadami i znajomymi, na wpadanie na herbatę i ciastko, czy na wypicie razem czegoś mocniejszego. To ostatnie, choć pretekst do nadużywania alkoholu dla niektórych, dla większości było okazją do przyjemnego spędzenia czasu z ludźmi. Stąd chyba wzięło się przekonanie, że spożywanie alkoholu w samotności jest czymś amoralnym, bo ma on służyć zacieśnianiu stosunków między ludźmi, a nie popadaniu w alkoholizm.
Podobnych przykładów na to, że zdrowie społeczeństwa i zadowolenie jednostek nie są wprost proporcjonalne do stanu posiadania materialnego można znaleźć więcej. Nie ma na przykład oczywistych dowodów na to, że biedniejsze społeczeństwa Azji, Afryki i Ameryki południowej pogrążone są w marazmie i niedoli, bo nie mogą osiągnąć zachodniego standardu życia. Jest za to wiele dowodów, że wysoka zachodnia stopa życiowa idzie w parze z plagą depresji i chorób umysłowych.
Szczurzy pęd do bogacenia się ewidentnie nie przynosi spodziewanej trwałej radości, a raczej osacza rozterkami, że się nie ma jeszcze więcej, i pogrąża w osamotnieniu i smutkach. Można zaryzykować stwierdzenie, że zależność między dobrobytem i poczuciem trwałego zadowolenia jest odwrotna od oczekiwanej. Brzmi to absurdalnie i nikomu chyba nie śniłoby się dobrowolnie pogorszyć swój byt materialny, by poczuć się lepiej ma dłuższą metę. I w tym właśnie tkwi część tragedii losu człowieka, ilustrowanej biblijnym przykładem z wielbłądem i uchem igielnym.
Być może poszerzone zrozumienie kapitału, wchodzące poza jago tradycyjny, materialny wymiar pokaże, że absurd jest tylko pozorny. W sensie rachunku gospodarczego kapitał to stan posiadania minus zaciągnięty kredyt. O ile ten bilans posiadanego majątku i długu jest pozytywny i znaczny, jak na przykład w przypadku posiadaczy wielkich fortun, może on stanowić ważne źródło dochodu i dobrobytu. Zdarzyć się jednak może, że pomimo imponujących liczb po obu stronach bilansu, dochód z kapitału może być znikomy lub żaden. Zamiast żyć z bogactwa, które już nie istnieje, bo pochłonęły je długi, posiadacz nierzadko zmuszony jest wynająć się do pracy dla mającego większe powodzenie właściciela kapitału, dzieląc los rzeszy ludzkiej, która dochód przynoszącej majętności nigdy nie posiadała.
Na przestrzeni wieków skromna proporcja żyjących z kapitału, w porównaniu z tymi, którzy utrzymują się z codziennego trudu wskazuje, że przewaga ludzkości posiada niewiele i w znoju zarabia na byt. Nic nie wskazuje jednak na to, że są przez to o wiele mniej szczęśliwi niż posiadacze wielkich fortun. Doświadczenie uczy, że prosta egzystencja w plątaninie (lub w matrycy, jeśli kto woli) międzyludzkich zależności, związków i układów daje milionom ludzi trwałe szczęście. Ilustruje to Skrzypek na dachu Normana Jewisona. Oglądając film ma się wrażenie, że gdyby główny bohater Tewje dostał od Boga, to o co prosił w słowach piosenki Gdybym był bogaczem, położyłoby to kres jego szczęściu czerpanemu z koegzystencji z innymi we wspólnotach rodziny i wioski.
Co pozwala pozbawionej bogactw i zamożności większości społeczności ludzkiej na poczucie dobrostanu? Co daje im sens życia i zadowolenie, skoro nie posiadają nic poza zdolnością do pracy, rodziną, przyjaciółmi, znajomymi i codziennym zmaganiem z losem? Jedna z odpowiedzi sugerowałaby ograniczoność obecnego rozumienia kapitału i jego bilansu. Pełniejsza definicja powinna zawierać jego nieuchwytny składnik, to jest związki zbudowane w trudzie z innymi uczestnikami rzeczywistości. Szczególnie cenne w tej niematerialnej części majątku byłyby wszystkie trwałe połączenia międzyludzkie.
Podobnie do wyobrażenia tradycyjnie rozumianego bogactwa jako kopiec kosztowności, niewidzialny kapitał można sobie przedstawić jako piramidę niematerialnych posiadłości, to jest trwałych związków z otoczeniem. Ich wartość wzrasta od bazy, zaczynając od obcowania z roślinami i zwierzętami, poprzez związki z ludźmi jak znajomi, koledzy z pracy, przyjaciele i krewni, do wierzchołka, na którym znajduje się najcenniejsze międzyludzkie połączenie – przynajmniej w zachodniej sferze kulturowej – którym jest trwały, intymny związek partnerski z jedną wybraną osobą. Jego wartość dodatkowo podnosi to, że nie jest dostępny dla wszystkich. Cała piramida niewidzialnego bogactwa, z najcenniejszym na szczycie, jest naszym najważniejszym majątkiem. Łatwo jest to przeoczyć w pogoni za materialną majętnością, aż boleśnie przypomni o tym tragiczne wydarzenie, jak na przykład to opisane w Jabłku Thiessena.
Wymownej ilustracji tej myśli w dramacie nie zmniejsza nawet odczuwalny przez bardziej wymagających odbiorców niedobór oryginalności i wiarygodności dialogów i fabuły sztuki, co jest zapewne celowe, aby nie odstraszyć mniej wybrednego widza lub czytelnika. Jest to szczególnie zauważalne w odniesieniu do stosunku między kochankami. Dociekliwy widz może czuć niedosyt uzasadnienia, dlaczego młoda, atrakcyjna dziewczyna zakochuje się w apatycznym nieudaczniku i tak szybko wskakuje z nim do łóżka. Banalne gdzieniegdzie dialogi mogą jednych razić brakiem autentyczności, a innym mogą przypaść do gustu, bo nie komplikują fabuły. Ma się wrażenie, że nieobdarzony szczególnym talentem literackim nastolatek lub mężczyzna w okresie kryzysu średniego wieku mógłby taką przygodę miłosną wymyślić. Stworzył to jednak popularny i nagradzany dramatopisarz kanadyjski, można więc podejrzewać, że przyświecała mu w tym idea zwiększenia przystępności swojego dzieła.
Co do tytułowego jabłka, to należy je traktować jako alegorię, którą można interpretować na różne sposoby. Jeden z nich ilustruje załączony w artykule element graficzny, który może sugerować, że stan społeczności ludzkiej ogólnie, a zachodniej w szczególności, może nie jest tak zdrowy jak mogłoby się wydawać. Inny, spójny ze klasycznym motywem biblijnym, podpowiada, że lepiej nie sięgać tak uparcie po owoc materialnego bogactwa, bo znaków nie brak wokoło, że dla własnego dobra lepiej ten zapał przytemperować. Wreszcie jest i inna interpretacja, która może okazać się kłopotliwa dla niektórych par małżeńskich, nawiązująca do słów wypowiedzianych w namiętnym zapale przez bohaterów sztuki. Refleksja na temat tej i innych interpretacji, jak też i lektura lub obejrzenie sztuki, mogą okazać się pożyteczne w zrozumieniu, dlaczego jest nam gorzej chociaż pozornie powinno być lepiej i jak temu zaradzić.
Robert Panasiewicz
Notatka redakcyjna
Fotografia
przedstawia fragment obrazu Caravaggia Kosz z owocami. Więcej o
malowidle tutaj.
Adaptacja sceniczna Jabłka jest obecnie przygotowywana przez grupę teatralną SCENA 98 w Perth w Australii Zachodniej. Premiera planowana jest na styczeń 2021 r.
Adaptację sztuki w wykonaniu Teatru Żelaznego z Katowic można zobaczyć online na platformie Vimeo.